niedziela, 27 listopada 2011

Robótki ręczne

Nie miałam ostatnio na nic czasu, bo z właściwym sobie oślim uporem postanowiłam robić kilka rzeczy jednocześnie. A więc w ubiegły weekend postanowiłam zmienić tapetę w kuchni, ale w piątke dotarła do mnie paczka - nogi od starej maszyny Singer.


Tak wyglądały, gdy je kupowałam.
No więc w piątek po pracy zdarłam całą starą tapetę w kuchni i oczyściłam nogi, w sobotę było pierwsze malowanie nóg i tapetowanie kuchni, w niedzielę zaś drugie malowanie nóg i porządki w kuchni, w poniedziałek zaś nogi do towarzystwa otrzymały blat i tak razem są stolikiem śniadaniowym w mojej kuchni.
A tak wygląda ich współpraca:


Za to w ten weekend choroba przykuła mnie do łóżka, jednak ręce pozostały sprawne i zafundowałam nowe szaty koszykom, które na początku wygladały tak:




a tak prezentują się obecnie:


Zdjęcia zrobione telefonem i nie oddają efektu końcowego, postaram się później zrobić lepsze.

wtorek, 15 listopada 2011

Kraków

W długi weekend zrobiliśmy sobie rodzinny wypad do Krakowa. Nie byłam tam od wielu lat, więc zabytki mnie na nowo oczarowały, a wyprawa na Kazimierz okazała się podróżą w czasie. Jak na wielbicielkę staroci przystało nie ominęłam sobotniego targu na tamtejszym Okrąglaku.
Znalazłam tam prawdziwe cudeńka za niewielkie pieniądze: dwa drewnianie konie na biegunach,


mniejszy ma niestety uszkodzoną płozę, ale Misiek obiecał, że to naprawi



za to drugi większy calutki.



Znalazłam też przeuroczy dzbanuszek, co prawda lekko wgnieciony ale co tam i tak mi sie podoba.

środa, 9 listopada 2011

Mała wyszywanka

No tak, porozdawałam swoje prace, nie pomyślawszy aby przed oddaniem ich nowym właścicielom zrobić zdjęcia, i teraz nie za bradzo mam co pokazać. Obdzwaniam więc obdarowanych, przymilam się do nich i proszę o zdjęcia.
Na razie dostałam tylko jedno, które zamieszczam poniżej.



Tego misiaczka wyhaftowałam dla maleńkiej Julci, jako prezent na powitanie jej wśród nas.
Nie jest to co prawda haft krzyżykowy, tylko gobelinowy prosty, ale wyszło chyba nieźle.

czwartek, 3 listopada 2011

Trudne początki

Myśl o własnym blogu zakiełkowała we mnie dawno temu, nigdy jednak nie miałam czasu, aby podejść do tematu poważnie. Czas jest moim wrogiem, upływa zbyt szybko, przecieka jak woda między palcami. Odkąd pamiętam idę przez życie realizując powstałe w mojej głowie kolejne plany, od prostych aby mieć dach nad głową, do mniej prozaicznych jak urządzić swoje wymarzone "M" tak by było "moje" oraz do tych czym by kogo z bliskich obdarować. Lubię robić prezenty, nawet "ot tak", ale tkwi we mnie potrzeba wykonywania ich własnoręcznie, tak by obdarowany wiedział, że jest on specjalnie dla niego.
Z tej to potrzeby przez ostatnie pięć lat, w każdej wolnej chwili, wyszywałam przeróżnej treści i wielkości obrazki. Choć haft na dobre u mnie zagościł, powoli rodziła się potrzeba czegoś więcej, czegoś innego. Tak zaczeła się moja obecna przygoda z drutami. Pierwsze kroki były trudne (ostatni raz miałam druty w rękach 18 lat temu) co tu dużo mówić żałosne, nie pamiętałam nawet tego jak się nabiera oczka. Teraz idzie mi już lepiej, na swoim koncie mam dwa kolorowe szaliki i jestem w trakcie robienia kapy na łożko.
Wspomniałam o braku czasu, dlaczego? Bo chciałabym aby starczyło go na wszystko: na bycie z bliskimi, pracę, dom, wyszywanie, robienie na drutach i szydełku, na naukę decuopage, na spacery i wycieczki.